Nie po drodze: Baza rakietowa w Zeltini (Łotwa)
Dawno, dawno 50 lat temu, kiedy to opiekuńcze skrzydła Związku Radzieckiego szczelnie opatulały duszące się państwa nadbałtyckie, nieopodal miejscowości Aluksne (obecnie na Łotwie) powstało sympatycznie miejsce, będące kwintesencją postępującej sowietyzacji regionu. Mianowicie, nasi czerwoni bracia zbudowali tam bazę rakietową średniego zasięgu, (najprawdopodobniej) dysponującą czterema głowicami nuklearnymi o mocy 25-krotnie przewyższającej tę, którymi dysponowały bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki razem wzięte. Ukryta placówka została strategicznie umieszczona na kompletnym zadupiu i ochrzczona mianem Zeltini.
Baza w Zeltini szybko stała się krytycznym punktem strategicznym. W roku jej zbudowania (1962) miał miejsce kubański kryzys rakietowy, w związku z czym w tym okresie w placówce przebywało ponad 300 osób, w różnym stopniu związanych z jej funkcjonowaniem. Pobudowane zostały nie tylko silosy, ale także budynki mieszkalne i serwisowe. „Złota era” Zeltini nie trwała jednak długo. Po podpisaniu traktatu INF (Układu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych średniego zasięgu) przez USA i Związek Radziecki, baza stała się kulą u nogi tego ostatniego i została zlikwidowana do 1980 roku. No… przynajmniej jeśli chodzi o jej arsenał.
Pozostałe po bazie budynki i wyrzutnie dość szybko padły ofiarą standardowego wroga opuszczonych zabudowań wojskowych. Wyposażenie i elementy metalowe (takie jak rury) zostały rozkradzione, a położenie placówki nie sprzyjało jej sensownemu zagospodarowaniu. Wojskowe zabudowania stały i niszczały, rozsypując się powoli w miarę upływu czasu.
Baza rakietowa w Zeltini znajduje się – jak już wspomniałem – na totalnym zadupiu. Najbliższe większe miasteczko (Aluksne) położone jest niemal pod samą granicą z Rosją i Estonią, a my dojechaliśmy do niego z estońskiego Tartu. Przejazd samochodem zajął nam ponad 2 godziny, jako że dodatkowo tego dnia aura nas nie rozpieszczała. Aby dojechać z Aluksne do Rygi, trzeba nastawić się na kolejne 3 godziny podróży. W samym miasteczku również można zrobić krótki postój – znajdują się w niej dwa zamki (stary – pozostały po Kawalerach mieczowych – oraz przyzwoicie odrestaurowany nowy), a także… muzeum Biblii.
To, co dziś pozostało z bazy w Zeltini jest mocno ukryte między drzewami, nie licząc może stojących niedaleko bramy wjazdowej zabudowań mieszkalnych. Po zniszczonych budynkach można się swobodnie pokręcić, aczkolwiek nie spodziewajcie się, że znajdziecie w nich jakieś skarby. Na podłogach gęsto ścielą się śmieci, butelki po browarach i tego typu gadżety.
Centralny punkt właściwej bazy bardzo łatwo zauważyć. Po tym, jak Estonia otrzymała swoją dawkę dekomunizacji, ktoś zadał sobie trud, by przewieźć do Zeltini 3-metrową głowę posągu Lenina, stojącego wcześniej w Aluksne. Solidnych rozmiarów czerep został strategicznie umieszczony na wylocie jednego z silosów (możecie go zobaczyć na zdjęciu na górze wpisu). To stąd najlepiej ruszyć na eksplorację strategicznych zabudowań placówki.
Nie ma się co oszukiwać – przed Wami w Zeltini były już setki osób, ale nie jest to powód do płaczu. Jacyś zmyślni odwiedzający wyposażyli się we fluorescencyjną farbę w sprayu, którą oznaczyli łatwy do przejścia szlak, łączący dużą część łatwiej dostępnych bunkrów i wojskowych zabudowań.
Po bazie można kręcić się nawet kilka godzin – zajmowany przez nią obszar jest naprawdę duży. Doradzałbym jednak ostrożność. Teren jak do tej pory nie został dokładnie oczyszczony, przez co istnieje ryzyko wpadnięcia do jakiejś przysypanej dziury. Stojące otworem bunkry również nie są puste w środku, więc lepiej wyposażyć się w mocną latarkę. Zresztą, my nawet mając latarkę i tak pietraliśmy się wchodzić głębiej.
Jeśli koniecznie chcecie eksplorować dalsze zakątki bazy, szukajcie charakterystycznych, betonowych słupków w kształcie litery T. Kiedyś leżały na nich rury łączące poszczególne budynki, więc najprostszym sposobem odnajdywania kolejnych zabudowań jest spacer ich śladem.
My w Zeltini spędziliśmy około godziny. Zapewne zostalibyśmy dłużej, ale – jak wspomniałem – nie sprzyjała nam pogoda, przez co brodzenie po kolanach w przemokniętych paprociach było mało przyjemne. Sami zresztą możecie zobaczyć poniżej, jak to wyglądało:
Na koniec rada stricte „czasowa”: jeśli podobne miejsca kręcą Was równie mocno jak nas, to się spieszcie. Coraz więcej urbexowych perełek na Litwie, Łotwie i Estonii powoli znika z map albo zostaje przekształconych w quasi-formalne atrakcje turystyczne. Tak stało się choćby z „sekretnym” miastem Skrunda-1 (już zamkniętym dla odwiedzających) czy bazą łodzi podwodnych Hara w Estonii (która dorobiła się pełnoprawnej budki biletowej). My kręciliśmy się po Zeltini nie niepokojeni, ale na miejscu znajdywały się już zwały gotowych do transportu pni drzew, a dwa duże budynki zostały przerobione na magazyny. Wygląda na to, że niedługo z bazy zostanie wyłącznie to, co znajduje się pod ziemią.
Zresztą, jeśli nawet nie człowiek, to bazę rakietową w Zeltini wreszcie wykończy natura. Miejsce jest na tyle oddalone od cywilizacji, że podczas jej opuszczania udało nam się zaobserwować taki widok:
Brak komentarzy