Do Jordanii wybierałem się od roku. W 2018 właściwie miałem już bilety, ale na 2 miesiące przed wyjazdem RyanAir miał jeden ze swoich klasycznych fakapów, a mi bardziej opłacało się odzyskać pieniądze niż przekładać lot na inny termin. Nie powinno więc nikogo dziwić, że bardzo się cieszyłem, kiedy razem z Agatką kupiliśmy bilety do Ammanu, a irlandzki przewoźnik nie zaskoczył nas niczym nieprzyjemnym (przełożenie lotu powrotnego o godzinę się nie liczy). Dzięki temu, w październiku 2019 roku mogliśmy ujrzeć jordańskie cuda.

Jordania - Wadi Rum

Agatka była zachwycona pustynią Wadi Rum, podobnie zresztą jak ja

Kliknij tutaj, by od razu przenieść się do spisu notek, które napisaliśmy po tym wyjeździe.

Planowanie

Mogę śmiało napisać, że planowanie 12-dniowego wypadu do ostoi spokoju na Bliskim Wschodzie było jedną z najłatwiejszych tego typu operacji w moim życiu. Kraj jest wybitnie, że tak to ujmę, „odwiedzalny” i – jeśli nie mamy ochoty na długie skoki pod granicę z Irakiem – to wytyczanie trasy jest szalenie proste.

Bilety do Ammanu

Nad kwestią samych biletów lotniczych na trasie Warszawa-Amman-Warszawa nie będę się specjalnie rozwodził. Bazowa stawka na tej trasie jest bajecznie wręcz niska (można znaleźć przelot w obie strony za mniej niż 200 zł, ale powiedzmy, że średnia cena to ok. 350 PLN), a dni wylotów/przylotów są idealne. My ustawiliśmy wszystko tak, żeby wylecieć w poniedziałek po weekendzie (i na spokojnie się przygotować), a wrócić w piątek przed weekendem (żeby, a jakże, odpocząć po urlopie). Do biletów dokupiliśmy dodatkowe sztuki bagażu podręcznego oraz JEDNĄ sztukę (na dwie osoby) bagażu nadawanego, który został wypchany głównie kreacjami Agatki, napalonej na jordańskie plenery. Za bilety w takiej konfiguracji zapłaciliśmy łącznie po 500 zł na osobę, a dodatkowo podczas lotów udało nam się nawet usiąść obok siebie, pomimo drakońskiej polityki RyanAira.

Jordania jest krajem względnie małym. Na (nieco dłuższej) osi północ-południe ma zaledwie ok. 450 km długości, a wzdłuż tego wymiaru da się podróżować czterema różnymi drogami, w tym dwiema szybszymi i dwiema „wolniejszymi” (ze względu na położone na nich atrakcje). Rzecz jasna, swoim sposobem na cały wypad wynajęliśmy samochód, który miał nas dowozić w odpowiednie miejsca szybko i skutecznie. Zgrubny plan zwiedzania ułożyliśmy dłuższy kawałek czasu przed wylotem i zawierał on WSZYSTKO, co tylko wydało nam się interesujące. Oczywiście finalnie nie „zaliczyliśmy” każdego z punktów, ale i tak możemy śmiało stwierdzić, że w Jordanii zobaczyliśmy znacznie więcej niż tylko Petrę i Wadi Rum, na których kończy się większość wyjazdów trwających do 5 dni. Nasz plan ogólny wyglądał jak poniżej, a jego klikalną wersję znajdziecie tutaj.

Jordania2019 - mapa

Wstępny plan naszego wyjazdu, oczywiście nie zrealizowany w 100%

Jordania – tydzień czy dwa?

Na dziś mogę stwierdzić, że 12 dni było optymalnym czasem, który mogliśmy spędzić w Jordanii. „Dociągnięcie” wyjazdu do dwóch tygodni dałoby nam na pewno możliwość zajrzenia w jeszcze kilka miejsc (sprawdźcie Wielkich nieobecnych pod koniec wpisu), ale muszę jednocześnie wyraźnie zaznaczyć, że ten kraj nas trochę zmęczył. Głównym powodem takiej sytuacji był ruch uliczny w miastach, wysokie temperatury oraz… ukształtowanie terenu. To ostatnie może wydawać się dość trywialne, ale nieustanne zapieprzanie w górę i w dół nawet na małych dystansach daje w kość nawet najbardziej doświadczonym piechurom. Swoje zrobiły też spojrzenia (a czasem także komunikaty z grubsza werbalne), jakimi arabscy mężczyźni obdarzali moją narzeczoną, ale oboje doszliśmy do wniosku, że po tym akurat względem Jordania okazała się całkiem spokojna. Agatka częściowo rozwinęła ten temat w swoim wpisie na temat doboru ciuchów na miejscu.

Jeśli ktoś wybierałby się do Jordanii na 7 dni, to proponowałbym mu skupienie działań na linii Dżarasz-Amman-Akaba i zaglądanie przede wszystkim w najważniejsze miejsca. Prawda jest taka, że mniej turystyczne atrakcje Jordanii często zawodzą – czy to stanem utrzymania, czy nieprzygotowaniem do JAKIEGOKOLWIEK ruchu turystycznego z zagranicy (przykładowo, w wielkich ruinach Umm Ar-Rassas trudno doszukać się jakichkolwiek czytelnych tablic z wyjaśnieniami). Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jeśli komuś zostało mało urlopu/czasu, to po 7 dniach w Jordanii i odpowiednim zaplanowaniu nie powinien wyjeżdżać z tego kraju z dużym niedosytem. Jeśli natomiast lubicie powłóczyć się po rejonach, do których turyści zaglądają rzadziej, to polecam wybrać się do Jordanii na te 12-14 dni.

Jordania - Qasr Al Amra

Dojazd do Zamków Pustyni to wycieczka dla tych, którzy mają nieco więcej czasu

Transport

Jak wspomniałem wcześniej, po Jordanii przemieszczaliśmy się samochodem. O tej kwestii możecie poczytać szerzej w oddzielnej notce, tu natomiast tylko dam znać, że wybór „własnego” środka transportu ponownie okazał się strzałem w dziesiątkę, choć może nie być nim dla każdego. Pod pewnymi względami Jordania jest krajem wymagającym dla kierowców, a głównymi problemami są tu: ruch w miastach (chaotyczny, bez oglądania się na jakiekolwiek przepisy) oraz przewyższenia. Te drugie mocno dawały się we znaki naszemu silnikowi, tym bardziej, że z jakiejś przyczyny otrzymaliśmy wóz z automatyczną skrzynią biegów. Prowadzenie samochodu w Jordanii polecam więc przede wszystkim tym, którzy mają już jakiekolwiek doświadczenie w poruszaniu się tym środkiem transportu po bardziej „dzikich” krajach. Dobrą rozgrzewką będzie podobna aktywność w krajach bałkańskich, kaukaskich czy Maroku. Po nich Jordania raczej niczym większym Was nie zaskoczy.

Temat wynajmu i poruszania się samochodem po Jordanii opisałem bardzo szeroko w oddzielnym wpisie, który możecie znaleźć tutaj.

Same przejazdy były dość przyjemne, a niektóre jordańskie drogi (zwłaszcza w centrum i na obrzeżach kraju) są atrakcjami samymi w sobie. Pod tym kątem kraj ma naprawdę wiele do zaoferowania, bo natkniemy się tu zarówno na proste jak stół pustynne autostrady, jak i spektakularne, górskie zakrętasy. Oba warianty zaskoczą Was niesamowitymi widokami, z powodu których bardzo często zatrzymywaliśmy się na poboczu.

Jordania - Droga na południe

Droga na południe kraju

Ponadto, niewielkie odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami sprawiają, że samochód sprawdzi się w Jordanii znacznie lepiej niż komunikacja publiczna. Po zwiedzaniu możemy wsiąść do fury i 15 minut później być już w innym miejscu, a nie marnować 40 minut w oczekiwaniu na podstarzały, śmierdzący dieslem autobus, do którego w dodatku trzeba jeszcze dotrzeć. Własne cztery kółka przydały nam się również bardzo w przypadku atrakcji mniej znanych, do których w innym wypadku da się dotrzeć jedynie w ramach wycieczek zorganizowanych lub taksówką.

Prosty przykład: „prywatny” przejazd z Madaby do Akaby to koszt ok. 90 JOD dla 1-4 osób (prawie 500 zł). Dla porównania, koszt wynajęcia samochodu na 12 dni to kwota rzędu 1000 zł. Oszczędność widać na pierwszy rzut oka.

Jordania - nasz samochód

Nasz główny środek transportu po Jordanii

Noclegi i żarełko

Z tematem noclegów jest w Jordanii najciężej. Kraj nadal nie jest do końca przygotowany na turystykę prywatną i widać to po opcjach nocowania, zwłaszcza jeśli rezerwujemy coś z dnia na dzień. Hostele istnieją tylko w najbardziej turystycznych miejscowościach (Wadi Musa, Madaba, Dżarasz i – siłą rzeczy – Amman), a i bliżej im raczej do klasycznych guest-house’ów, nadal borykających się problemami typu brak ciepłej wody. Kwestią spania przez cały wyjazd zajmowała się Agatka i raz czy dwa zdarzyło się, że musieliśmy mocno zmieniać zaplanowaną trasę tylko dlatego, że po prostu nie mielibyśmy gdzie spać (przykład: zamiast zostać w Al-Karak musieliśmy dymać kawał dalej, aż do wioski Dana). Na ten moment moja rada jest taka, żeby – o ile to możliwe – noclegi w mniej uczęszczanych przez turystów miejscach rezerwować z 2-3 dniowym wyprzedzeniem. Jeśli zależy Wam na oszczędności, to warto tę aktywność rozszerzyć także o miejsca najbardziej oblegane, takie jak Petra czy Dżarasz.

Jordania - nocleg w Danie

Nasz nocleg w Danie należał do tych oryginalniejszych

Z kwestią oszczędności wiąże się również zagadnienie jedzenia. W tym miejscu potraktuję sprawę skrótowo i napiszę tylko, że już od pierwszych dni na miejscu warto stołować się w mniejszych knajpkach dla localsów, zadowalając się nieco częściej zwykłą szoarmą czy kebabem, a rzadziej bardziej wymyślnymi, tradycyjnymi potrawami regionu. Takie podejście będzie każdorazowo zostawiać Wam w kieszeni nawet po 10 JOD, co na pewno przełoży się na DUŻO niższe koszty wyjazdu. Przykładowo, niewielki obiad (BEZ PIWA!) na Rainbow Street w Ammanie kosztował nas 15 JOD (z wliczonym podatkiem i service fee w wysokości 10%), a dwa razy większa (i smaczniejsza) szoarma w knajpie pod hotelem – zaledwie 2,5 JOD. Dość powiedzieć, że my sami przez większość wyjazdu przygotowywaliśmy sobie śniadania sami (do teraz nie mogę patrzeć na hummus), a w porze obiadowej szukaliśmy małych knajp oznaczonych symbolem mieszanki kebabowej na patyku. Plus jest taki, że dało się je znaleźć nawet na największych zadupiach.

Jordania - Szoarma w Ammanie

Szoarma w Ammanie, czyli nasz typowy obiad

Na blogu możecie znaleźć wpis, w którym opowiedzieliśmy trochę o oszczędnym podróżowaniu po Jordanii (tak w temacie noclegów, jak i jedzenia), jak również notkę dotyczącą spożywania alkoholu na miejscu. Sprawdźcie je, jeśli interesują Was te tematy.

Realizacja planu

Muszę przyznać, że nasz wypad do Jordanii okazał się jedną z najbardziej wychillowanych wypraw, które miałem okazje organizować. Oboje nie tylko zobaczyliśmy masę rzeczy, ale faktycznie odpoczęliśmy. A wyglądało do mniej-więcej następująco:

  • Dni 1-2 poświęciliśmy na Amman i odpoczynek po locie. Nie skłamię jeśli powiem, że całodniowy spacer po Ammanie zmęczył nas dużo bardziej, niż 6-godzinny trekking po Petrze, który odbyliśmy później.
  • Dni 3-4 spędziliśmy w drodze na Wadi-Rum, przejeżdżając przez kraj bez pośpiechu i oglądając po drodze część atrakcji rejonów centralnych, w tym choćby Madabę. W te dni przesiedzieliśmy w samochodzie najwięcej czasu.
  • Część dnia 4 i całość 5 spędziliśmy na Wadi Rum, głównie zbierając szczęki z ziemi i uciekając przed muchami. Sławna pustynia dosłownie zbiła nas z nóg, a wycieczka po niej była jedyną atrakcją zorganizowaną, jaką załatwiliśmy sobie w ogóle i jeszcze przed wyjazdem.
  • Dzień 6 i 7 oznaczał dla nas trochę klasycznego odpoczynku w Akabie, podczas którego korzystaliśmy z niższych cen alkoholu na miejscu, a ja prawie się utopiłem podczas rekreacyjnego snorklingu.
  • 8 dzień spędziliśmy w Petrze – wiadomo. Po 6-godzinnym spacerze mieliśmy dość, chociaż jeśli kiedyś tam wrócimy, to na pewno nie będziemy się nudzić, bo zostało nam trochę do zobaczenia.
  • 9 dzień oznaczał początek drogi na północ, z nadrabianiem atrakcji, które ominęliśmy jadąc z Ammanu oraz postojem nad Morzem Martwym. Tu pozwoliliśmy sobie na nieco hedonistyczny nocleg w porządnym hotelu z basenem i widokiem z folderu wakacji all-inclusive.
  • Pozostałe 3 dni spędziliśmy na północy i wschodzie kraju, odwiedzając Dżarasz, Adżlun oraz parę mniej popularnych miejsc pod granicą z Irakiem i Syrią. Kręcąc się po tym rejonie, cały czas skrzętnie omijaliśmy Amman, aby nie pakować się w stołeczne korki, które śnią mi się do dziś.
Jordania - Agatka w Dżarasz

Dżarasz zostało naszym faworytem pod kątem miejscówek do zdjęć

A wstępy?

Świetną sprawą jest to, że po Jordanii można podróżować niemal nie ponosząc kosztów wstępów do najważniejszych atrakcji. Instytucją odpowiedzialną za taki stan rzeczy jest Jordan Pass, o której napisałem dla Was oddzielny tekst. Możecie też zajrzeć na stronę internetową Jordan Pass.

Jak widać, nie narzuciliśmy sobie jakiegoś dzikiego tempa, a mimo to zobaczyliśmy niemal wszystko, co sobie zaplanowaliśmy. Graficzną realizację naszego planu, wraz z kosztami i kilkoma ciekawostkami, przedstawiam również poniżej, w formie koślawej infografiki:

Jordania 2019 - infografika

Ogólnie rzecz biorąc, wyjazd był świetny, liczba fakapów wyniosła zero, a my wróciliśmy uśmiechnięci, wypoczęci i pełni niechęci do powrotu do pracy. Nie wiem, kto wymyślił zasadę, że urlop motywuje do roboty, ale chętnie dałbym mu w ryj.

Nie będziecie chyba zaskoczeni jeśli napiszę, że na blogu będą systematycznie pojawiać się wpisy dotyczące odwiedzonych przez nas jordańskich atrakcji. Jak zwykle: stay tuned!

(Wielcy) nieobecni?

Face it: kilku(nasto)dniowe wyjazdy do konkretnych krajów, podczas których da się zobaczyć ABSOLUTNIE wszystko, po prostu nie istnieją. Pomimo tego, że w Jordanii mieliśmy do dyspozycji naprawdę dużo czasu, a do tego byliśmy w pełni mobilni, to nie udało nam się (albo nie chciało) dotrzeć do kilku miejscówek, które z chęcią kiedyś jeszcze bym odwiedził. Najważniejsze z nich to:

  • Słynny kanion Wadi Mujib, dysponujący całkiem solidną infrastrukturą, wodospadami i różnorodnymi „przygodowymi” atrakcjami. Tu zawiniła trochę chęć zrelaksowania się oraz (z drugiej strony) niechęć do wydawania 12 JOD na osobę za samą możliwość trekkingu. Sam spacer jest też dość długi, bo zajmuje ok. 2-3 godzin.
  • Ruiny w Gadarze i Pelli. Co prawda byliśmy w Dżarasz, ale nie obraziłbym się za możliwość skonfrontowania tamtejszych pozostałości z tym, co można oglądać bardziej na północy.
  • Drogi widokowe w rejonie Madaby. Przez bieżące zmiany trasy byliśmy zmuszeni ominąć ładne trasy widokowe, wiodące do Madaby z południa kraju i ostatecznie wróciliśmy do niej od wschodu. Trochę szkoda, chociaż silnik naszego samochodu na pewno odetchnął z ulgą.
Jordania - Wadi Mujaib

O Wadi Mujaib tylko się otarliśmy…

Cóż – będzie po co wrócić, chociaż na ten moment oboje z Agatką mamy ochotę odpocząć trochę od arabskich klimatów. Jeszcze zobaczymy, na co teraz wypadnie.

Galerie zdjęć i filmy:

Wpisy ogólne:

Konkretne miejsca:

Jeśli ta Wyprawa Cię nie interesuje, tutaj znajdziesz spis naszych pozostałych, dłuższych wyjazdów. Na pewno znajdziesz tam coś dla siebie.