Rak ma zapach goździków

To, że Indonezyjczycy palą jak smoki, wiedzą już wszyscy. Parę lat temu w sieci anty-furorę robił krótki film o małym chłopcu, Ardim Rizalu, który w wieku dwóch lat wypalał dziennie 40 papierosów. Słuchać było podśmiechujki, ale generalnie ludzie łapali się za głowę i zastanawiali się, jakim cudem można było dopuścić do takiej sytuacji.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przynajmniej na moment pojawić się w Indonezji i zrobić głęboki wdech.

Papierosy = hajs

Prawda jest taka, że w Indonezji pali prawie każdy. Pomimo afery z grubym gówniarzem, która skłoniła rząd Indonezji do wysłania go na terapię (palić przestał, ale gruby jest nadal), szacuje się, że w tym kraju po pierwszego papierosa sięga się już w wieku 7 lat (i jest to – uwaga – ŚREDNIA krajowa). Obecnie więcej dzieciaków w wieku 13-15 lat pali niż nie pali, co w Europie jest nie do pomyślenia.

Z drugiej strony, wystarczy postawić stopę na lotnisku w Jakarcie żeby zobaczyć, co stoi za tą przerażającą sytuacją. Na reklamy papierosów natkniemy się wszędzie, a kupimy je tak, jak napój gazowany – bez trudności i potrzeby legitymowania się tutejszym dowodem osobistym.

Kretek - reklamy papierosów w Indonezji

Reklamy w jednym z indonezyjskich miast (źródło: CGTN.com)

Główną przyczyną takiej sytuacji jest to, że Indonezja po prostu na tytoniu stoi. W branży tytoniowej zatrudnienie znajduje ponad 10 milionów Indonezyjczyków, a tutejsze firmy z tego sektora należą do najbogatszych w kraju. Nie ma się więc co dziwić, że łożą ogromną kasę na reklamę, stale walcząc z ogólnoświatową tendencją, zmierzającą do ograniczenia spożycia tytoniu przyjmowanego do płuc. Ich pieniądze i powszechna w Indonezji korupcja sprawiły, że największe marki długo opierały się wprowadzonemu w 2013 roku prawu, zmuszającego do nadrukowywania na paczkach szokujących komunikatów graficznych. Ich pojawienie się nie zachwiało jednak posadami nikotynowego biznesu, który stale generuje ogromne zyski.

Kretek to nie papieros

Indonezyjczycy wskazują jednak, że ich nałóg nie dotyczy „zwykłych”, ordynarnych papierosów. Ten naród upaja się czymś nieco innym, co nawet w Europie uznawane jest za pewnego rodzaju luksus. W Indonezji nie pali się bowiem papierosów, a kreteki.

W największym muzułmańskim kraju świata wypala się obecnie 223 miliardy kreteków – „lokalnych” (o ile można tak powiedzieć o ogromnym kraju, jakim jest Indonezja) papierosów nasączonych wywarem goździkowym. „Zwykłe” papierosy palone są znacznie rzadziej – do tej czynności przyznaje się 13 razy mniej uzależnionych od nikotyny osób.

Dzięki kretekom kwitnie nie tylko przemysł tytoniowy, ale również goździkowy. Do tej pory najliczniejszą grupą konsumującą indonezyjski urobek tej przyparwy są właśnie tutejsi palacze, którzy nie wyobrażają sobie, że można zapalić „białego” papierosa. Goździki (a także inne przyprawy i domieszki, których skład i proporcje różnią się w zależności od producenta) nadają kretekom nie tylko wyjątkowe walory smakowe, ale także ułatwiają toksynom docieranie do płuc. Mają również niewielkie działanie przeciwbólowe, objawiające się często drętwieniem podniebienia.

Działanie przeciwbólowe spełniło zresztą bardzo istotną rolę w genezie tej używki. Podobno jej domniemany twórca – żyjący w końcówce XIX wieku Haji Jamhari – cierpiał na astmę i bóle w klatce piersiowej. Niezadowolony z niewystarczających efektów nacierania się olejkiem goździkowym, Haji postanowił wprowadzić środek do organizmu inną drogą. Zmieszał olejek goździkowy z tytoniem, a następnie walnął bucha. Zgodnie z legendą, objawy astmy i bóle ustąpiły, a w Indonezji narodził się produkt, który miał „leczyć” cały naród przez wiele następnych dekad.

Papierosy Djarum (źródło: Famous Smoke)

Papierosy Djarum (źródło: Famous Smoke)

Pierwsze „wytwórnie” kreteków produkowały papierosy ręcznie – wiele firm robi to zresztą do dziś. Oldschoolowi palacze tych papierosów twierdzą nawet, że kretek zwijany maszynowo to nie kretek, a śmieszna podróbka dla Europejczyków. Najbardziej znany na Starym Kontynencie producent kreteków, firma Djarum (z indonezyjskiego: igła), znana jest z tego, że na eksport puszcza kreteki „gorszego sortu” – właśnie te wytwarzane maszynowo. Najlepsze produkty sprzedaje nadal w kraju pochodzenia, gdzie zapotrzebowanie na nie jest znacznie wyższe. Djarum zresztą dość mocno przejechał się na eksporcie, kiedy w 2009 roku ich sztandarowy produkt został zdelegalizowany w Stanach Zjednoczonych. Marka szybko musiała przemianować „papierosy z goździkami” na cygaretki, a także zmienić sposób produkcji – firmowy, czarny papier został zastąpiony liściami tytoniu, aby dostosować się do nowych przepisów.

Muzeum kreteka w mieście Kudus

Muzeum kreteka w mieście Kudus (źródło: 123RF)

Najsłynniejsza wersja papierosów Dji Sam Soe (źródło: Djarumblackclub.com)

Papierosy Dji Sam Soe (źródło: Djarumblackclub.com)

Od 1913 roku największym producentem kreteków w Indonezji jest jednak Dji Sam Soe (ind. Dwa, trzy, cztery). Za tą marką od początku stał budżet korporacji Philip Morris, pozwalający na agresywne i niestandardowe działania reklamowe, których pokłosie Indonezja zbiera do dziś. Ludzie stojący za Dji Sam Soe od początku stawiali na „lokalność” swojego produktu (choć nie bali się go potem eksportować). Liczby 2, 3 i 4 w nazwie po zsumowaniu dają liczbę 9, będącą w Indonezji symbolem szczęścia i doskonałości. Jeśli to wydaje Wam się zabawne, to wspomnę tylko jeszcze, że przez pewien czas w każdej z czterech fabryk tych papierosów pracowały dokładnie 234 osoby, co miało zagwarantować sukces wszystkim zaangażowanym. Siła marki była (i w sumie nadal jest) tak duża, że opakowania najbardziej popularnych kreteków Dji Sam Soe nie zmieniano przez niemal 100 lat.

Choroba ciała i kraju

Kreteki w Indonezji palone są stale, nawet pomimo tego, że kilkukrotnie przeprowadzone badania ewidentnie wykazały brak jakichkolwiek „leczniczych” właściwości papierosów wzbogaconych olejkiem goździkowym. Co więcej, działanie przyprawy może czasem prowadzić do odruchów wymiotnych, zakażeń jamy ustnej, a nawet do aspiracyjnego zapalenia płuc (jest to typ zapalenia płuc wywoływany przez dostanie się do nich substancji obcej). Dodatkowo, kreteki sprzedawane swego czasu w USA zawierały nawet więcej substancji smolistych i innego, papierosowego „gówna” niż standardowe fajki. Wskazuje się również, że nadmierne palenie nikotyny jest nadal najczęstszą przyczyną śmierci w Indonezji.

Pomimo tego, kreteki można nadal bez problemu (i jakiejkolwiek kontroli) dostać w całym kraju  Dostęp do nich mają nawet najbiedniejsi, jako że w Indonezji – podobnie zresztą jak w większości innych krajów Azjatyckich – bardzo popularną metodą kupowania papierosów jest robienie tego na sztuki. Kupno i wspólne wypalenie papierosa jest w tym kraju sposobem na miłe spędzenie czasu i nawiązanie niezobowiązującej rozmowy o tym, co tylko ślina na język przyniesie. Jakkolwiek źle nie wpłynęłoby to na czyjeś zdrowie, Indonezyjczyków podobno najlepiej poznaje się właśnie na papierosie… Nie to, żeby w Europie jeszcze kilka lat temu nie było podobnie.

Afera kretekowa

Tonny Suharto

Prawda, że budzi zaufanie? (źródło: The FCPA Blog)

Kreteki trują w Indonezji nie tylko ludzi, ale także gospodarkę.  W 1990 roku najmłodszy syn ówczesnego prezydenta Indonezji – Tonny Suharto – narzucił w kraju rządowy monopol na skup goździków, aby następnie samemu sprzedawać je dalej… oczywiście trzykrotnie drożej. Biznesmen, uwikłany zresztą w kilka innych afer z korupcją i nepotyzmem w tle, był pewien, że cała sprawa ujdzie mu na sucho. Łapy na większości indonezyjskich firm nikotynowych trzymają bowiem bogaci Chińczycy, których sami Indonezyjczycy tolerują dopóty, dopóki Ci nie wtranżalają się do krajowej polityki. Chińskie rodziny szybko jednak powiedziały dość i odmówiły kupowania goździków od syna prezydenta. Wszystko było w miarę ok, kiedy goście z północy opierali produkcję na własnych, pokaźnych zapasach przyprawy. W międzyczasie jednak ceny kreteków zaczęły rosnąć, a jednocześnie wielu goździkowych farmerów poszło z torbami, nie dając rady utrzymać się z ograniczonych przez pazernego Tonny’ego dochodów.  Przy skali uzależnienia Indonezyjczyków od kreteków nie trzeba było długo czekać, żeby cały naród zaczął spluwać na dźwięk imienia prezydenckiego synalka, którego machloje wydatnie wpłynęły na cenę ulubionej używki w kraju. Monopol został zniesiony w 1998 roku, a na pomoc zrujnowanej nim (i nie tylko) gospodarce Indonezji musiał przyjść Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Oczywiście synowi Suharty udało się uniknąć konsekwencji.

Chyba wiele czasu musi jeszcze upłynąć, zanim Indonezyjczycy trochę się opamiętają i przestaną ładować sobie goździki do płuc. Zanim jednak tak się stanie, to właśnie do Indonezji trzeba przyjechać, żeby zapalić prawdziwego, ręcznie skręcanego kreteka, a nie jakiegoś Djaruma dla lamusów.

To co? Papieroska?

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2009 roku oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?