Svalbard – przygotowania: atrakcje i wydatki

No dobra. Skoro mamy już kupiony lot na Svalbard, to pora przedstawić Wam nasze planowanie kosztowe i opowiedzieć, na co zamierzamy wydać zgromadzony hajs. Proszę bardzo:

Noclegi na Svalbardzie

Ta część początkowo przerażała mnie najmocniej, jednak okazuje się, że da się ją załatwić budżetowo. W bezpośredniej okolicy lotniska w Longyearbyen znajduje się przybytek o nazwie Longyearbyen Camping (reklamujący się jako najdalej położony na północ kemping na świecie), gdzie nocleg – zakładając posiadanie własnego namiotu – kosztuje ok. 50-60 zł dziennie. Nie jest to bardzo mało, ale w porównaniu z ceną łóżka w najtańszym hostelu na miejscu (Gjestehuset 102 oferuje miejscówkę w 4-osobowej Sali za 150 zł/os.), to i tak brzmi jak dobra oferta. Do dyspozycji gości kempingu jest też budynek serwisowy (ale – uwaga – otwarty tylko latem), także zapewne da się tam przeżyć. Noclegu tego nie rezerwujemy na zaś, bo nie ma takiej potrzeby. Zarezerwujemy sobie za to hostelowy, dwuosobowy pokój na ostatnią noc, żeby w spokoju się spakować i przed lotem wyspać w nieco lepszych warunkach. Cena tej przyjemności to ok. 215 zł.osobę.

Gdyby komuś przyszło na myśl spać w hostelu przez cały pobyt, to warto klepnąć termin za 2-3 miesiące wcześniej (najtańsze miejsca szybko się wyczerpują). Kasiastym pozostają jeszcze znacznie bardziej wygodne hotele (w tym miejscowy Radisson, oferujący solidne śniadania), które też warto zarezerwować, niemniej ceny pokojów w tych przybytkach szybują naprawdę wysoko i potrafią podwoić cenę całego wyjazdu.

Jedzenie i zakupy na Svalbardzie

Zasadniczo nie planujemy kupować na Svalbardzie nic fizycznego, co nie będzie alkoholem, względnie elektroniką. Ceny jedzenia na miejscu trudno nazwać atrakcyjnymi – zarówno jeśli chodzi o te sklepowe, jak i restauracyjne. Oczywiście pewnie zdarzy się, że raz czy dwa zjemy jakiegoś kebsa na mieście, ale koszt nawet takiego posiłku oscyluje w granicach 50 zł, więc większość szamy po prostu weźmiemy ze sobą.

Tu z pomocą na pewno nadejdzie Biedronka i jej niezawodne zasoby konserw, zupek w proszku i tego typu szajsu, jak również posiłki liofilizowane. Research wskazał, że najlepiej zaopatrzyć się w zestawy firmy Lyofood z Kielc, przetestowane już przez innych blogerów i określane jako najsmaczniejsze w rozsądnym segmencie cenowym. Na jedzenie kupowane na miejscu planujemy wydać jakieś 400-500 zł i jest ono wliczone we wspomniane wcześniej koszty całkowite.

UPDATE po powrocie: ostatecznie postanowiliśmy zaopatrzyć się na wyjazd w liofilizaty Travellunch – mniej wyszukane, ale znacznie tańsze. Czy decyzja ta była słuszna? Możecie o tym przeczytać we wpisie, który sprokurowałem na ich temat.

Alkohol (i papierosy) są na Svalbardzie dostępne w cenach zbliżonych do polskich, przy czym ten pierwszy jest racjonowany na podstawie karty pobytu (dla mieszkańców) lub biletu z/do (dla turystów) i możliwy do zakupienia tylko w jednym sklepie w Longyearbyen. Wybór podobno jest bardzo satysfakcjonujący. Ogólnie warto zaznaczyć, że cały archipelag Svalbard jest strefą wolnocłową, więc zarówno używki, jak i wszystkie dobra, które zazwyczaj kupuje się w dobrych cenach na lotniskach, są na miejscu stosunkowo tanie. Kto wie, może nawet wrócę stamtąd z kolejną nową kamerą?

UPDATE po powrocie: jak dokładnie wygląda sprawa alkoholu na Svalbardzie? Opisałem to w oddzielnym wpisie, który napisałem po powrocie ze Spitsbergenu.

Atrakcje na Svalbardzie

O atrakcjach na miejscu można by pisać dużo i rozwlekle, co udowodnię Wam zapewne już po powrocie z Wyprawy. Zasadniczo jednak sprowadzają się one do trekkingów (od kilkugodzinnych do kilkudniowych), wszelkiego typu rejsów (włączając wycieczki kajakowe) oraz czegoś, co nazwałem atrakcjami specjalnymi. Te ostatnie to nic innego jak aktywności zawierające jakąś miejscową cechę charakterystyczną – np. skuter śnieżny, psie sanie czy kopalnię.

Ceny atrakcji mogą zrujnować Wasz budżet, o ile nie rozłożycie wydatków na 2-3 miesiące. Najtańsze to jednorazowy wydatek rzędu 300 zł, dla najdroższych sky is the limit. W naszym przypadku najbardziej kosztownymi aktywnościami będą rejsy – do Barentsburga i Piramidy (obie miejscowości to pozostałości po sowieckim pobycie na Spitsbergenie). Ich koszt to ok. 700 zł od „sztuki”, przy czym w cenę tę wliczone są także: posiłek, asysta przewodnika i – co ważne – ubezpieczenie. To właśnie to ostatnie sprawia, że wszystkie aktywności na Svalbardzie są tak drogie. Ubezpieczenie, którym jesteście objęci podczas „korzystania” z każdej atrakcji, obejmuje ryzyko przymusowej akcji ratunkowej, której możecie być bezpośrednią przyczyną. Tak, może się okazać, że przelecicie się helikopterem, ale jest szansa, że zabraknie Wam do patrzenia połowy twarzy, wcinanej właśnie przez mało przyjacielskiego niedźwiedzia.

W atrakcjach na miejscu można przebierać, a część z nich opisałem tutaj. My na pewno przejedziemy się psimi saniami, a także wybierzemy na jednodniowy trip kajakiem. Te „ciekawsze” rzeczy rezerwujemy na bieżąco, co jest o tyle bolesne, że całość kwoty płaci się z góry. Niemniej, rezerwacja bywa niezbędna, bo miejsca na niektóre wycieczki kończą się już na miesiąc-dwa przed terminem, o czym sami boleśnie przekonaliśmy się, próbując zarezerwować wyprawę na jeden z lodowców. Rezerwacja nie jest konieczna w przypadku rejsów statkiem do rosyjskich miasteczek (do 80 miejsc). Z racji zaledwie 7 dni na miejscu, my nasze aktywności ograniczymy raczej do wycieczek maksymalnie jednodniowych, ale kto wie – może na miejscu wyniknie co innego. Ostrzegę też od razu, że do przejechania się skuterem śnieżnym lub quadem będziecie potrzebować prawa jazdy, najlepiej międzynarodowego. W lecie oferta na wycieczki skuterem jest bardzo limitowana i my ostatecznie chyba z nich zrezygnujemy, głównie z uwagi na cenę niewspółmierną do „rezultatu” (za 4 godzinny trekkingu połączonego z 30-minutową przejażdżką zapłacicie ok. 700 zł).

Poniżej podaję listę tour-operatorów, z usług których będziemy lub planujemy korzystać, przy czym rezerwacji i tak dokonuje się przeważnie przez strony visitsvalbard.com albo svalbardbooking.com:

  • arctic-adventures.no – najciekawsza oferta przejazdów skuterem śnieżnym (głównie zimą)
  • basecampexplorer.com – nieco droższa firma, oferująca jednak długie, ciekawe wyprawy trekkingowe
  • htg.svalbard.no – oferują m.in. rejsy do Barentsburga i Piramidy
  • polarcharter.norównież rejsy – nieco tańsze, ale podobno na starszych statkach. Co kto woli
  • poliarctici.com – duża oferta tanich, krótszych wycieczek
  • spitsbergentravel.com – dysponują bardzo praktycznym kalendarzem aktywności, użytecznym przy planowaniu
  • spitsbergenoutdooractivities.com – nie ma szału, ale tanio, a ponadto oferują jazdę konną, jeśli ktoś lubi
  • svalbardhusky.no – chyba najlepszy wybór aktywności związanych z psimi zaprzęgami – na kołach i na płozach
  • taxiguiden.no – powszechnie znane MaxiTaxi, czyli kilkugodzinne zwiedzanie Longyearbyen i podobno must
  • wildlife.no – oferują m.in. spacer do Banku Nasion, chociaż – oczywiście – bez możliwości wejścia

Jeśli okaże się, że coś Wam „ucieknie”, to zawsze możecie skorzystać z biura informacji turystycznej w Longyearbyen (wisi tam na bieżąco aktualizowana lista aktywności, na które są jeszcze miejsca). Na pewno jednak warto wcześniej rozplanować sobie co i jak, żeby uniknąć tęgiego kminienia na miejscu. Mój plan – stan na 11 maja 2016 – wyglądał tak:

Svalbard atrakcje

Wersja rozwojowa, ale niemal finalna, chyba że coś jeszcze nam podkupią

UPDATE po powrocie: oczywiście na miejscu okazało się, że cały powyższy plan można sobie było włożyć w dupę. Część z atrakcji faktycznie zaliczyliśmy (ale w innych dniach), z połowy zrezygnowaliśmy po rozmowach przeprowadzonych na campingu (głównie z racji tego, że można je było przeprowadzić na własną rękę), a jeszcze inne zmieniliśmy w coś zupełnie innego, jak na przykład rowerową wycieczkę po Advent Valley. O tym, co ostatecznie na Spitsbergenie robiliśmy, możecie poczytać tutaj.

Co zabrać na Svalbard?

Poza jedzeniem, na Svalbard warto wziąć parę rzeczy, których zazwyczaj nie zabiera się na dwutygodniówkę na Teneryfie. Na pewno zabieramy ze sobą namiot (w celach noclegowych), śpiwory umożliwiające normalny sen przy 0 stopniach (podobnie), porządne buty trekkingowe i sporo cieplejszych ciuchów, kojarzonych w Polsce raczej z chłodnym kwietniem niż ze statystycznym czerwcem. Zimowych ciuchów brać nie zamierzamy, bo przy planowanych aktywnościach bardziej sprawdza się ubieranie na – nomen-omen – cebulę. Zakupy rzeczy brakujących (jak dodatkowe pary skarpet trekkingowych czy stuptuty – czerwiec na Svalbardzie bywa błotnisty), planujemy zrobić na początku czerwca.

Do tego dochodzi szeroko pojęty sprzęt kempigowy (włączając kuchenkę turystyczną czy zapałki sztormowe) oraz cała masa sprzętu elektronicznego – głównie mojego, bo zamierzam filmować i robić zdjęcia jak pojebany. Niezbędne będą też liczne powerbanki (na dłuższe wycieczki), których akurat mam pod dostatkiem. Na szczęście temperatury nie będą szczególnie ekstremalne, więc baterie powinny trzymać tyle, ile powinny. Zresztą, na kempingu jest budynek serwisowy i wierzę, że są tam jakieś gniazdka. Znając życie, pewnie się rozczaruję.

Jeśli chodzi o szeroko pojętą komunikację, to Svalbard dysponuje – dzięki bazie EISCAT pobudowanej w pobliżu lotniska – jednym z najszybszych łącz internetowych na świecie. Dwa światłowody biegnące po morskim dnie sprawiają, że nieliczni mieszkańcy archipelagu mogą do woli korzystać z oferty Netflixa, a wspomniana baza ciągnie spore zyski ze sprzedaży najświeższych przekazów satelitarnych na świecie (nie jestem dobry z fizyki, więc nie będę wchodził w szczegóły, ale chodzi tu o coś z orbitami geostacjonarnymi i częstymi przelotami satelit na wysokości bieguna północnego). Niemniej, szybki internet nie oznacza jego darmowości, więc przekazy na żywo i sprawdzanie wszystkiego na Google Maps raczej nie wchodzą w grę – z tego względu zaopatrzyłem się w komórkową aplikację My.Maps, działającą offline i – co zaskakujące – dysponującą pełną bazą map z tych okolic. W razie czego noclegownie dysponują „publicznymi” komputerami, a w miejskiej bibliotece można nawet skorzystać z internetu za darmo.

Broń na Svalbardzie

Broń na Svalbardzie to rzecz ważna i niezbędna, o ile tylko ktoś planuje oddalić się samodzielnie od Longyearbyen na więcej niż kilkaset metrów. Generalnie stałe zagrożenie pod postacią głodnych misiów sprawia, że wychodząc poza granice „stolicy” trzeba mieć na podorędziu jakąś giwerę, żeby w razie czego skurwysyna odstraszyć lub, gdy nie będzie innego wyjścia, nawet zabić. Ten temat zasługuje na znaczne szersze potraktowanie (które na pewno nastąpi), ale teraz wypada mi przynajmniej zasygnalizować, że turyści mogą wynajmować broń na Svalbardzie i my również zamierzamy to zrobić, jako że planujemy przespacerować się przynajmniej do Globalnego Banku Nasion, znajdującego się w pewnym oddaleniu od Longyearbyen.

Wynajęcie strzelby wymaga zgody od Sysselmanna (tutejszego „burmistrza”), a żeby ją uzyskać, na co najmniej miesiąc przed wyjazdem trzeba przesłać mu odpowiedni wniosek, wraz z przetłumaczonym (przysięgle!) zaświadczeniem o niekaralności. No chyba, że macie polskie pozwolenie na posiadanie broni – wtedy sprawa jest znacznie prostsza. Ja już pozwolenie od Sysselmanna załatwiłem i trwało to naprawdę krótko, ale ten temat rozwinę jeszcze w oddzielnej notce. Na ten moment dość powiedzieć, że koszt wynajęcia broni w Longyearbyen to około 100 zł dziennie + koszt amunicji (12 zł za każdy wykorzystany nabój, maksymalnie do 10). Te pieniądze również warto wliczyć w ogólną kalkulację.

UPDATE po powrocie: o tym, jak dokładnie wygląda sytuacja z bronią na Spitsbergenie (wynajem, ceny, amunicja i faktyczne potrzeby), opowiadam z jednym z odcinków swojego wideo-cyklu jedź, BAW SIĘ!+. Możecie go obejrzeć tutaj.

Całościowe koszty

Jedno trzeba powiedzieć: Svalbard to w cholerę droga miejscówka. Z moich wstępnych wyliczeń wynika, że na tygodniowy pobyt na miejscu – z dolotem, jedzeniem i atrakcjami – wydamy z kumplem po 8000 zł na głowę (sic!). Tym samym będzie to Wyprawa o najgorszym współczynniku kosztów do czasu spędzonego na miejscu. Za te same pieniądze spokojnie da się spędzić ze 2-3 miesiące w Azji wschodniej. No, ale tam nie ma niedźwiedzi polarnych.

UPDATE po powrocie: koszt całego wyjazdu zamknął się ostatecznie w kwocie nieco wyższej niż 7500 zł na głowę. Było tak głównie dlatego, że żywność na miejscu nie okazała się tak droga, jak zakładaliśmy. Wydaliśmy też ciut mniej na płatne atrakcje, a w zamian poszliśmy kilka razy na piwo do pubu, a raz nawet – jak prawdziwe snoby – do miejscowej knajpy. Mimo to jednak nie są to małe pieniądze jak na 10 dni w jakimś miejscu, a do tego z noclegami pod namiotem.

Tym samym najważniejszą częścią naszych przygotowań jest metodyczne odkładanie gotówki przeznaczonej na wyjazd, połączonej z rozkładaniem wydatków. Jeśli ktoś z Was planuje podobny wyjazd, proponuję robić to samo.

Wysokie koszty wynikają przede wszystkim z tego, że na Svalbardzie wszystko jest drogie, włączając w to głównie aktywności na miejscu.


Tak oto sytuacja wygląda na ten moment. Wyjazd już za około miesiąc, z niektórymi rzeczami jesteśmy lekko w dupie (głównie z rezerwacjami), inne mamy już ogarnięte. To, co mogę powiedzieć na ten moment, to tyle, że jeszcze na żadna Wyprawa – choćby półtoramiesięczna do dalekiej Azji – nie wymagała ode mnie wcześniejszego dopięcia tylu spraw i planowania godzina-po-godzinie z niemal trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Nie wątpię jednak, że będzie warto i – o ile tylko nic mnie nie zeżre – przywiozę ze Svalbardu masę niesamowitych wspomnień i jeszcze więcej materiału foto i video, w którym będę się pewnie babrał przez rok.

UPDATE po powrocie: z materiałem po powrocie babrałem się PÓŁTORA roku. Just sayin’.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Svalbardzie lub o kontynentalnej Norwegii oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

komentarzy 5

  1. Staszeczka 1 listopada 2016
    • Brewa 1 listopada 2016
  2. Anna 14 sierpnia 2017
  3. gość 9 lutego 2018
    • Brewa 9 lutego 2018

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?