Nocowanie w Uzbekistanie w trzech prostych zasadach
Noclegi w Uzbekistanie to sprawa dość zagadkowa. Podobnie jak kwestia wizy czy wymiany waluty, ta kwestia jest w tym kraju bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Żeby nakreślić ją w maksymalnie uproszczony sposób, postanowiłem przedstawić zagadnienie w formie trzech zasad.
Zasada nr 1: Im dalej na wschód, tym łatwiej
Jeśli chcecie kiedykolwiek odwiedzić Uzbekistan, a jednocześnie wymagacie od noclegów minimum cywilizowanych warunków, to skupcie swoje aktywności we wschodniej części kraju. Nieformalną granicą będzie tu Urgencz i Chiva. Na wchód od tych dwóch miejscowości bez trudności znajdziecie miejsca, w których będzie można przenocować tak, żeby faktycznie się wyspać, a dodatkowo zjeść typowo uzbeckie śniadanie, zazwyczaj złożone z kilku małych porcji różnych, pszenno-mlecznych potraw (o kwestii uzbeckiej szamy napiszę więcej w oddzielnym poście). Standard tych noclegowni powinien odpowiadać każdemu, tym bardziej że w Chivie, Bucharze czy Samarkandzie konkurencja jest naprawdę duża. Co za tym idzie, właściciele hoteli, guest house’ów i powoli pojawiających się hosteli (w Samarkandzie w 2016 roku były chyba 4) walczą o turystę cenami oraz standardem, przy czym ten drugi często opiera się na odpowiednim przystosowaniu zabytkowych domów. To drugie można bardzo pozytywnie wpłynąć na przyjemność płynącą z pobytu w danym miejscu, o czym sami przekonaliśmy się w Chivie.
Na zachód od wymienionych wcześniej miast jest już z noclegami znacznie ciężej. Po pierwsze, wybór hoteli zostaje drastycznie zawężony. W miejscowościach pokroju Kungradu, Nukus czy Moynaq turystów jest raczej niewielu, a co za tym idzie – równie niewielu miejscowych inwestuje w rozwój infrastruktury. O ile jednak w dość dużym Nukus nie ma jeszcze tragedii, to w mniejszych miasteczkach odwiedzający są skazani na pojedyncze przybytki, których standard pozostawia wiele do życzenia. Ostatnią sprawą jest cena noclegu. Konkurencja na wschodzie robi w tej kwestii swoje, natomiast zachodnie hotele – będąc często jedynymi w danej okolicy – mogą poważnie wydrylować Wam portfel. Jest to o tyle denerwujące, że ich jakość niekoniecznie koresponduje z ilością hajsu wydanego na nocleg.
Zasada nr 2: Płacimy w walucie lokalnej
Generalna zasada jest taka, że w Uzbekistanie sporo rzeczy jest tańszych jeśli płacimy w sumach. Im bardziej miejsce jest „oficjalne”, tym większa szansa, że ceny podane w dolarach przeliczane są na lokalną walutę po przeliczniku państwowym – znacznie korzystniejszym dla odwiedzających zza granicy. Z tego powodu jeśli cena pokoju w hotelu wynosi 50$, a po przeliczeniu 160 tys. sum, to faktycznie (o ile wymienimy kasę na bazarze) za pokój zapłacimy ok. 25$.
Tego typu trik działa jednak przede wszystkim właśnie na ZACHODZIE Uzbekistanu oraz w przybytkach „wyższej” klasy – głównie dużych, kilkugwiazdkowych hotelach. Wschód kraju, gdzie większość podróżników budżetowych obsługiwana jest przez kilkupokojowe guesthouse’y, rządzi się własnymi prawami. Tu również ceny podawane są w dolarach, ale przelicznik na sumy to już ten czarnorynkowy. Od czasu do czasu może się zdarzyć, że na bazarze kupicie walutę w cenie odrobinie lepszej niż hotelowa, ale różnice będą oscylować w granicach 100-200 sum na dolarze i tym samym będą pomijalne. Sami nie sprawdzaliśmy, jak jest z „normalnymi” hotelami na wschodzie (np. w Taszkiencie – tu również mieszkaliśmy w guesthousie), ale jest szansa, że te będące na świeczniku muszą pobierać opłatę w sumach po kursie oficjalnym. Generalnie im większa i bardziej fancy noclegownia, tym większa również szansa na przycięcie cen na przeliczniku. Z tym, że – nawet po takiej redukcji – ceny w tych hotelach w Uzbekistanie niespecjalnie różnią się od europejskich.
Zasada nr 3: Kwity są (podobno) ważne
Kwity hotelowe to jedna z najdziwniejszych rzeczy okołonoclegowych, z jaką zetknąłem się podczas mojej podróżniczej „kariery”. W Uzbekistanie istnieje TEORETYCZNY obowiązek wystawiania przez hotele specjalnych kwitków, poświadczających spełnienie obowiązku zameldowania turysty w danym miejscu. Meldunkiem tym mają zajmować się pracownicy hotelu, a jest on (podobno) absolutnie obowiązkowy, jeśli osoba zza granicy pozostaje w jednym mieście dłużej niż 3 doby. Kwity takie odwiedzający Uzbekistan powinien zbierać, mieć cały czas przy sobie i na żądanie okazywać wszystkim państwowym oficjelom (w tym przede wszystkim funkcjonariuszom policji). Tyle teorii. A jak jest w praktyce?
Poetycko mówiąc: większość ludzi ma to w dupie.
Nam generalnie kwity były wydawane „w kratkę”. W Nukus dostaliśmy jeden na dwie osoby i tylko po jednym noclegu. W Chivie spaliśmy trzy noce, ale kwitków nikt nam nie wydał. W Bucharze mieliśmy dwa noclegi i kwit dostaliśmy, podobnie jak po jednym noclegu w Samarkandzie. W Taszkiencie z kolei nie dość, że kwit otrzymaliśmy (znowu po jednej nocy), to jeszcze podczas meldowania się poproszono nas o pokazanie analogicznych papierów z dwóch ostatnich dni. Wreszcie, pomimo oficjalnej informacji, że rzeczone kwity sprawdzane są na granicy, na miejscu nikt nawet nie zająknął się na ich temat, a w moim przypadku urzędnik kazał mi je wyjąć z paszportu, bo mu przeszkadzały.
Cholera więc wie, czy te pieprzone kwitki faktycznie są potrzebne. Czemu właściwie to takie ważne, zapytacie? Ano temu, że przez całą sprawę z karteluszkami turystom oficjalnie nie wolno spać w miejscach, w których ich uzyskanie jest niemożliwe. Obejmuje to całą masę punktów, do których osoby sporo podróżujące są już przyzwyczajone, takich jak prywatne homestaye (tak popularne choćby na Kaukazie), couchsurfing czy mieszkania z AirBnB. Kiedy załatwialiśmy wizę, biuro wyrabiające dla nas zaproszenie bardzo wyraźnie zaznaczyło, że turystom nie wolno korzystać z tych opcji, pod groźbą nałożenia kary i deportacji z kraju. Jeśli więc w Waszych kwitkach będzie jakaś „dziura” dłuższa niż 3 dni, to W TEORII na granicy (albo nawet podczas ewentualnej rutynowej kontroli w kraju) ktoś może się do Was przyczepić i wlepić Wam mandacior. W praktyce zawsze możecie wskazać, że obowiązek meldunkowy obejmuje 3 doby, co z łatwością może wytłumaczyć nawet brak jakichkolwiek kwitków – zwłaszcza podczas krótkiego wyjazdu.
Mimo wszystko jednak daleki jestem od namawiania kogokolwiek do korzystania z nieoficjalnych form noclegu. Dopóki sytuacja nie będzie jasna i klarowna (a pewnie jeszcze długo nie będzie), lepiej chyba odpuścić sobie kombinowanie i poprzestać na „legalnych” sposobach spędzania nocy – tym bardziej, że w razie skorzystania z metod niestandardowych możemy napytać problemów nie tylko sobie. Ogólnie rzecz biorąc, po prostu bierzcie te kwitki kiedy je dają i okazujcie komu trzeba. W najgorszym wypadku zyskacie kilka nowych zakładek.
Jak widać, Uzbekistan to kraj nadspodziewanie skomplikowany w kilku istotnych dla podróży aspektach. Zapewniam jednak, że warto się przemęczyć – czy to z procedurą wizową, czy z noclegami, czy z wymianą hajsu – i wpaść na miejsce. Silne dowody na to twierdzenie przedstawię już niedługo.