Blogerska Brandenburgia 2019 – fotorelacja
Pod koniec września 2019, na zaproszenie Niemieckiej Centrali Turystyki, wybraliśmy się z Agatką (oraz kilkoma innymi blogerami podróżniczymi) do Brandenburgii – niemieckiego landu bezpośrednio graniczącego z Polską, (słusznie) zdeterminowanego, by zachęcić naszych rodaków do poznawania tego regionu. Podczas dwóch (a dla niektórych – trzech) dni spędzonych na miejscu, odkrywaliśmy kolejne zakątki landu, który (ponownie słusznie) usilnie walczy o wyjście z cienia niemieckiej stolicy. Zapraszam do zapoznania się z ogólną fotorelacją z tego krótkiego wypadu, podczas którego dopisywało nam wszystko poza pogodą.
Dzień pierwszy – Brandenburg an der Havel
Z powodów „zawodowych” nie byłem w stanie uczestniczyć w pierwszym dniu wycieczki, podczas którego grupa skupiła się na miasteczku Brandenburg an der Havel, kiedyś zwanym Brenną. Z racji położenia nad rzeką Hawelą, jedną z najważniejszych lokalnych atrakcji są rejsy widokowe. Nasi blogerzy mieli okazję uczestniczyć w takiej imprezie, choć pogoda była ewidentnie „nierejsowa”. Miasteczko, podzielone na stare i nowe, oferuje odwiedzającym również liczne trasy spacerowe, miły rynek z bardzo estetycznym urzędem miasta oraz możliwość wyszukiwania wizerunków… mopsa z rogami – jednego z jego symboli.
Dzień drugi – Poczdam i Bebelsberg
Drugi dzień w Brandenburgii rozpoczęliśmy od wizyty w Poczdamie, który śmiało można nazwać letnim centrum tego landu – nie tylko dlatego, że jest jego stolicą. Miasto znane jest z kilku zespołów zabytkowych, a najważniejszy z nich, położony wokół pałacu Sanssouci, poszedł u nas na pierwszy ogień.
Pałac Sanssouci to rokokowy zawrót głowy w pełnym tego wyrażenia znaczeniu. Wzniesiona w latach 1745-1747 (na polecenie Fryderyka II Wielkiego) budowla imponuje rozmachem oraz zagospodarowaniem pobliskiego terenu (jeśli przez „pobliski” można rozumieć obszar o łącznej wielkości kilku boisk piłkarskich). Sam Fryderyk II uwielbiał swoje miejsce „bez zmartwień” (z francuskiego: sans souci) i preferował przebywanie w nim, a nie w zbudowanej później, jeszcze bardziej dowalonej rezydencji, zwanej Nowym Pałacem. Władca został zresztą pochowany na terenie parku Sanssouci, a na jego grób do tej pory znoszone są… ziemniaki, które Fryderyk II sprowadził do Niemiec. W 1990 roku pałac Sanssouci trafił, wraz z kilkoma innymi zespołami pałacowo-ogrodowymi Poczdamu, na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Po wizycie w ukochanej posiadłości Fryderyka II odwiedziliśmy inny pałac – Cecilienhof, znany z ważnej roli, jaką odegrał w zakończeniu II Wojny Światowej. To właśnie tutaj odbyła się Konferencja poczdamska, której postanowienia stały się podwalinami pod kształt powojennej Europy i to właśnie stąd prezydent USA, Harry Truman, wydał telefonicznie rozkaz zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę. Pomijając fakt tego, że konferencja w Poczdamie nie jest uznawana za szczególnie korzystną dla naszego kraju, to podczas wizyty w Poczdamie Cecilienhof odwiedzić trzeba.
Wreszcie, po części „pałacowej”, przeszliśmy do części „rozrywkowej”. Babelsberg to najstarsze na świecie (powstało w 1911 roku) studio filmowe, w którym do dziś powstają kinowe produkcje światowej klasy. Przy studiu funkcjonuje tematyczny park rozrywki, skierowany raczej do młodszych odbiorców, ale mający coś do zaoferowania również tym starszym. O parku w Babelsbergu napiszę jeszcze oddzielnie, a tu tylko powiem, że przy okazji wizyty w nim mieliśmy okazję uczestniczyć w naprawdę wypasionym kaskaderskim show, podczas którego lejące się z nieba strugi deszczu wysychały na nas po kilku chwilach, z racji na ciągle buchający ze sceny ogień. Było w pytę!
Po wszystkim udaliśmy się na kolację w restauracji Werft, ponownie w Brandenburgu. Dzień pełen różnorodnych wrażeń sprawił, że – pomimo zasilenia organizmów takimi specjałami jak burger z jeleniny czy potrawka z suma – pokładaliśmy się ze zmęczenia jak 5-latki na swoich pierwszych wakacjach.
Dzień trzeci – Glina i rokitnik
Ostatni dzień wyjazdu zaczęliśmy z grubej rury, albowiem już o 9:30 wlewaliśmy w siebie wyśmienitą whisky z destylarni Glina. Pomimo wczesnej pory, jej właściciel bezlitośnie kazał nam testować kolejne trunki, sprytnie zaczynając od najmocniejszego, przez co każdy następny łyk był zdecydowanie łatwiejszy. O samej destylarni również napiszę oddzielnie, bowiem jej temat jest wyjątkowo bliski mojemu przesiąkniętemu alkoholem sercu.
Po wizycie w Glinie udaliśmy się na… farmę rokitnika – owocu, który śmiało można nazwać europejskim żeńszeniem. Ta niepozorna, pomarańczowa jagoda kryje w sobie 190 zbawczych dla zdrowia składników, w tym aż 14 witamin. W związku z tym, w zakładzie Christine Berger robi się z rokitnika wszystko – od soków, przez nalewki (a jakże – drżyj wątrobo!) i dżemy, aż po musztardy i kosmetyki. Te ostatnie są podobno wyjątkowo efektywne, ale także proporcjonalnie drogie, bowiem olej wymagany do ich produkcji występuje w owocach w bardzo niewielkiej ilości. W życiu bym nie pomyślał, że o jakiejś jagodzie można opowiadać z tak wielkim zaangażowaniem, z jakim robiła to nasza przewodniczka.
Wreszcie, cała nasza nad wyraz wesoła grupa (trudno nie być wesołym, kiedy o 9:30 wypija się szklankę single malta) została wysadzona w Berlinie, skąd miała udać się do Polski. My 4 godziny pozostające nam do odjazdu pociągu wykorzystaliśmy na wizytę na Alexanderplatz oraz – jakże by inaczej – na cebulackie zakupy w Primarku. Tym sposobem kolejne 200 zł zasiliło kasę naszych zachodnich sąsiadów, a ja wróciłem do Warszawy z kompletem nowiutkich skarpetek z Deadpoolem. Nie to, żebym potrzebował ich do szczęścia, bowiem cały weekend i tak był satysfakcjonujący jak jasna cholera.
Panorama przy Halwie wieczorem wygląda bardzo okazale, ale Pałac w Pocztamie robi całą robotę. Bardzo ciekawy region i co bardzo mnie cieszy, coraz to więcej polaków wybiera się do Niemiec turystycznie. Jestem ciekaw, ile jeszcze czasu upłynie, zanim Niemcy staną się na tyle popularne, że odwiedzenie przygranicznym miast i miasteczek będzie swojego rodzaju „rutyną”.