Blogerska Brandenburgia 2019 – fotorelacja

Pod koniec września 2019, na zaproszenie Niemieckiej Centrali Turystyki, wybraliśmy się z Agatką (oraz kilkoma innymi blogerami podróżniczymi) do Brandenburgii – niemieckiego landu bezpośrednio graniczącego z Polską, (słusznie) zdeterminowanego, by zachęcić naszych rodaków do poznawania tego regionu. Podczas dwóch (a dla niektórych – trzech) dni spędzonych na miejscu, odkrywaliśmy kolejne zakątki landu, który (ponownie słusznie) usilnie walczy o wyjście z cienia niemieckiej stolicy. Zapraszam do zapoznania się z ogólną fotorelacją z tego krótkiego wypadu, podczas którego dopisywało nam wszystko poza pogodą.

W pełnej atrakcji Brandenburgii gościłem już – na podobnych zasadach – dwa lata temu. Wtedy odwiedziliśmy zupełnie inne zakątki landu, a relację z tego wyjazdu znajdziecie we wpisie Brandenburgia na weekend? Czemu nie! Po tamtym wyjeździe powstał również film, który możecie zobaczyć tutaj.

Dzień pierwszy – Brandenburg an der Havel

Z powodów „zawodowych” nie byłem w stanie uczestniczyć w pierwszym dniu wycieczki, podczas którego grupa skupiła się na miasteczku Brandenburg an der Havel, kiedyś zwanym Brenną. Z racji położenia nad rzeką Hawelą, jedną z najważniejszych lokalnych atrakcji są rejsy widokowe. Nasi blogerzy mieli okazję uczestniczyć w takiej imprezie, choć pogoda była ewidentnie „nierejsowa”. Miasteczko, podzielone na stare i nowe, oferuje odwiedzającym również liczne trasy spacerowe, miły rynek z bardzo estetycznym urzędem miasta oraz możliwość wyszukiwania wizerunków… mopsa z rogami – jednego z jego symboli.

Loriot i brandenburskie mopsy

Życie bez mopsów jest możliwe, ale bezcelowe” – Loriot

Bernhard-Victor Christoph-Carl von Bülow, znany pod pseudonimem Loriot, to chyba najbardziej ukochana w Brandernburgu osoba. Ten urodzony w 1923 roku satyryk i twórca kreskówek już od najmłodszych lat zdradzał talent do kąśliwego komentowania rzeczywistości, w czym nie przeszkodził mu nawet wybuch II Wojny Światowej. Jego skecze mocno zagnieździły się w niemieckiej świadomości narodowej, podobnie jak kultowe teksty z filmów Barei zagnieździły się w polskiej. Loriot znany był ze swojej miłości do mopsów, czego wyrazem jest właśnie umieszczenie kilku ich wizerunków na ulicach Brandenburga. Zmarły w 2011 roku satyryk otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta, co nie dziwi zważywszy na fakt, że się w nim urodził.

Brandenburg an der Havel - mops

Mopsik z rynku starego miasta

Dzień drugi – Poczdam i Bebelsberg

Drugi dzień w Brandenburgii rozpoczęliśmy od wizyty w Poczdamie, który śmiało można nazwać letnim centrum tego landu – nie tylko dlatego, że jest jego stolicą. Miasto znane jest z kilku zespołów zabytkowych, a najważniejszy z nich, położony wokół pałacu Sanssouci, poszedł u nas na pierwszy ogień.

Pałac Sanssouci to rokokowy zawrót głowy w pełnym tego wyrażenia znaczeniu. Wzniesiona w latach 1745-1747 (na polecenie Fryderyka II Wielkiego) budowla imponuje rozmachem oraz zagospodarowaniem pobliskiego terenu (jeśli przez „pobliski” można rozumieć obszar o łącznej wielkości kilku boisk piłkarskich). Sam Fryderyk II uwielbiał swoje miejsce „bez zmartwień” (z francuskiego: sans souci) i preferował przebywanie w nim, a nie w zbudowanej później, jeszcze bardziej dowalonej rezydencji, zwanej Nowym Pałacem. Władca został zresztą pochowany na terenie parku Sanssouci, a na jego grób do tej pory znoszone są… ziemniaki, które Fryderyk II sprowadził do Niemiec. W 1990 roku pałac Sanssouci trafił, wraz z kilkoma innymi zespołami pałacowo-ogrodowymi Poczdamu, na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Po wizycie w ukochanej posiadłości Fryderyka II odwiedziliśmy inny pałac – Cecilienhof, znany z ważnej roli, jaką odegrał w zakończeniu II Wojny Światowej. To właśnie tutaj odbyła się Konferencja poczdamska, której postanowienia stały się podwalinami pod kształt powojennej Europy i to właśnie stąd prezydent USA, Harry Truman, wydał telefonicznie rozkaz zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę. Pomijając fakt tego, że konferencja w Poczdamie nie jest uznawana za szczególnie korzystną dla naszego kraju, to podczas wizyty w Poczdamie Cecilienhof odwiedzić trzeba.

Wreszcie, po części „pałacowej”, przeszliśmy do części „rozrywkowej”. Babelsberg to najstarsze na świecie (powstało w 1911 roku) studio filmowe, w którym do dziś powstają kinowe produkcje światowej klasy. Przy studiu funkcjonuje tematyczny park rozrywki, skierowany raczej do młodszych odbiorców, ale mający coś do zaoferowania również tym starszym. O parku w Babelsbergu napiszę jeszcze oddzielnie, a tu tylko powiem, że przy okazji wizyty w nim mieliśmy okazję uczestniczyć w naprawdę wypasionym kaskaderskim show, podczas którego lejące się z nieba strugi deszczu wysychały na nas po kilku chwilach, z racji na ciągle buchający ze sceny ogień. Było w pytę!

Po wszystkim udaliśmy się na kolację w restauracji Werft, ponownie w Brandenburgu. Dzień pełen różnorodnych wrażeń sprawił, że – pomimo zasilenia organizmów takimi specjałami jak burger z jeleniny czy potrawka z suma – pokładaliśmy się ze zmęczenia jak 5-latki na swoich pierwszych wakacjach.

Restauracja Werft - burger z jeleniny

Wzmiankowany burger

Dzień trzeci – Glina i rokitnik

Ostatni dzień wyjazdu zaczęliśmy z grubej rury, albowiem już o 9:30 wlewaliśmy w siebie wyśmienitą whisky z destylarni Glina. Pomimo wczesnej pory, jej właściciel bezlitośnie kazał nam testować kolejne trunki, sprytnie zaczynając od najmocniejszego, przez co każdy następny łyk był zdecydowanie łatwiejszy. O samej destylarni również napiszę oddzielnie, bowiem jej temat jest wyjątkowo bliski mojemu przesiąkniętemu alkoholem sercu.

Po wizycie w Glinie udaliśmy się na… farmę rokitnika – owocu, który śmiało można nazwać europejskim żeńszeniem. Ta niepozorna, pomarańczowa jagoda kryje w sobie 190 zbawczych dla zdrowia składników, w tym aż 14 witamin. W związku z tym, w zakładzie Christine Berger robi się z rokitnika wszystko – od soków, przez nalewki (a jakże – drżyj wątrobo!) i dżemy, aż po musztardy i kosmetyki. Te ostatnie są podobno wyjątkowo efektywne, ale także proporcjonalnie drogie, bowiem olej wymagany do ich produkcji występuje w owocach w bardzo niewielkiej ilości. W życiu bym nie pomyślał, że o jakiejś jagodzie można opowiadać z tak wielkim zaangażowaniem, z jakim robiła to nasza przewodniczka.

Wreszcie, cała nasza nad wyraz wesoła grupa (trudno nie być wesołym, kiedy o 9:30 wypija się szklankę single malta) została wysadzona w Berlinie, skąd miała udać się do Polski. My 4 godziny pozostające nam do odjazdu pociągu wykorzystaliśmy na wizytę na Alexanderplatz oraz – jakże by inaczej – na cebulackie zakupy w Primarku. Tym sposobem kolejne 200 zł zasiliło kasę naszych zachodnich sąsiadów, a ja wróciłem do Warszawy z kompletem nowiutkich skarpetek z Deadpoolem. Nie to, żebym potrzebował ich do szczęścia, bowiem cały weekend i tak był satysfakcjonujący jak jasna cholera.

Do Brandenburgii wybraliśmy się – wraz z przedstawicielami kilku innych blogów podróżniczych – na zaproszenie kraju związkowego Brandenburgia, Niemieckiej Centrali Turystyki oraz Polish Travel Blogs.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Niemczechpolubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Comment 1

  1. Marcin BWZ 4 października 2019

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?